czwartek, 10 czerwca 2010

To miał być wymarzony dzień...

      Przyjście dziecka na świat zawsze powinno być radosnym, rodzinnym i pięknym wydarzeniem. Wydarzeniem, które przez lata ciepło się wspomina i z przyjemnością do niego wraca. Narodziny Maciejka to dzień, który gdyby nie fakt, że śpi on sobie teraz wtulony w moje ramię, chciałabym zupełnie wykreślić z mojej pamięci.
Był to czwartek, 10 czerwca 2010. Cały dzień czułam się dziwnie, inaczej niż zwykle. Czekałam aż Kamil wróci z pracy, zjemy coś i pojedziemy na Polną sprawdzić, co z tym naszym brzuszkiem się dzieje. Obiadu już nie doczekałam, błyskawicznie spakowałam torbę i pojechaliśmy do szpitala. Jeszcze w domu nie zdawałam sobie sprawy, co sie dzieje, ale już w samochodzie, kiedy Maciuś zaczął się przedzierać na drugą stronę, wiedziałam- jest źle. Że to jeszcze nie ten czas.  Ale niestety. Błyskawiczne przyjęcie na oddział, badanie, i nie minęło 5 minut od chwili przyjazdu, kiedy urodziłam syna. Lekarka pokazała mi tylko maciupeńką twarzyczkę, cały był owinięty polarkiem i taki maleńki.....powiedziała, że dziecko żyje, ale stan jest bardzo ciężki, że mam się przygotowac na wszystko, gdyż jest to dziecko skrajnie niedojrzałe. Przewieziono go natychmiast na OITN, żeby ratować jego życie. W chwili urodzenia Maciuś ważył 610 gram, za jego bijące serduszko lekarze dali mu 1 punkt Apgar.

1 komentarz: