sobota, 17 września 2011

Na służbie (czyli mama w pracy)

       Od dwóch dni jestem znów kobietą pracujacą zawodowo. Jak umiałam najlepiej przygotowałam wszystkie moje dzieci do spędzania czasu bez mojej obecności. I tak: Ewa jest zła, że zabieramy ją z przedszkola, a i Maciuś też radzi sobie nieźle na służbie u opiekunki. Pierwszego tylko dnia mojej pracy przeżyłam mega stres, kiedy na wyświetlaczu telefonu ujrzałam imię niani. Rzuciłam robotę i odebrałam telefon, sama się później z siebie śmiejąc - pani Genia nie wiedziała tylko, jakie proporcje wody i mleka zrobić młodemu :). Cała reszta już poszła bez sensacji. Maciek ładnie śpi, je całkiem całkiem (pominę tylko fakt, ze słoik obiadu to prawie godzinka :), uwielbia chodzić na spacery, grzecznie się bawi.
      Jakimś cudem waży 7,9 kg. Sam nauczył się siadać, zaczyna wreszcie klaskać w kosi łapki. Włącza mi guziki od kuchenki, wiesza się na rączce od piekarnika, zaczyna klęczeć bez podpórki. Pani logopedka dała nam ćwiczenia na rozumienie, naukę pokazywania, ale wg jej obserwacji Maciek rozumie już proste polecenia - inną sprawą pozostaje jego wola, którą chyba już ma:). A że jego wola bywa rozbieżna z moją,  moje polecenia ma czasem po prostu w nosie:).

    W środę poznałam prawdopodobną przyczynę przedwczesnego porodu - mam poważnie chore migdałki, które czekają na usunięcie. To przez nie miałam w zeszłym roku paskudne kłopoty ze zdrowiem, podejrzewane są również o spowodowanie porodu w szóstym miesiącu. "Fajnie" tylko, że wyszło to po ponad roku, i mój lekarz rodzinny nie wpadł na to już dawno dawno temu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz