Maćkowe zapalenie oskrzeli miało się już ku końcowi. Katar odszedł, kaszel odpuścił, oddech był równy i spokojny. We wtorek tuż po świętach pojechaliśmy kontrolnie do chirurga, do poradni przy Szpitalnej. Od strony lekarskiej - wszystko super. Pięknie zabliźnione cięcia, brak opuchlizny, następna i ostatnia już kontrola za trzy miesiące. W drodze powrotnej malutki wrzeszczał, jakbym wyrywała mu paznokcie....ugotowałam go :(. Nie przewidziałam, że prognozowane 20 stopni ugrzeje powietrze do 26, a w samochodzie zrobi mi saunę. Maciek pływał we własnym sosie. Co się dało, to mu zdjęłam, żeby też nie przegiąć w drugą stronę.
Okazuje się, że już niepotrzebnie - w środę 27 kwietnia obudził się z katarem.
Byliśmy u naszej pani neurolog, obejrzała wynik usg głowy, powiedziała że nie ma śladu po krwawieniach w główce. Ale ponieważ Maciek wciąż nie wykazuje chęci kulania się na brzuszek, potrafi tylko na plecy, dostaliśmy termin ekstra wizyty na 31 maja (teraz zapisują już na grudzień) . Wtedy to pani doktor zadecyduje, czy idziemy na rezonans, ponieważ prawdopodobnie ma zaburzoną motorykę.
Czwartek to już miks kaszlu i kataru, do tego doszły wymioty - tego jeszcze z młodym nigdy nie przerabaiałam. Cudnie. Pojechalismy do pediatry, wieści średnio fajne - znów świsty w oskrzelach, mały zawalony jest wydzieliną, która powoduje te wymioty. Do obowiązujących inhalacji doszła nam jeszcze jedna, co by mi się w domu nie nudziło.
Kolejne dni to już tylko wymioty (niestety potężne), inhalacje, oklepywanie, wyciąganie kataru, kompletny brak apetytu i wmuszanie mu jedzenia i picia. Kontrolna wizyta pokazała, że w gardle ma wydzielonowe sopelki (brrrr), a do tego brzuszek pełen jest tych sopelków, dlatego nie chce jeść. A ja już posądzałam biedny pulmicort (silny lek do inhalacji, co do którego zdania lekarzy są bardzo podzielone) o tak niecne skutki uboczne....:).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz