środa, 6 kwietnia 2011

I po przepuklinie :)

      
Ufffff.....udało się. W ubiegłą środę, 30 marca, zgodnie z terminem wyznaczonym przez naszego chirurga, grzecznie stawiliśmy się w izbie przyjęć szpitala przy ulicy Szpitalnej. Sprawnie nas przyjęto, ulokowano, pobrano krew (wg pielęgniarki, która ją pobierała, Maciuś ma zmasakrowane żyły na dłoniach), nawet na wizytę u anestezjologa długo nie czekaliśmy. Problemowa była tylko pani dietetyk - osoba kompletnie niekomunikatywna, ewidentnie nieszczęśliwa z powodu wykonywanej pracy. Wypisałam wniosek urlopowy, i szybciutko do domu, na przepustkę. W czwartek chwilę po 7.  rano już byliśmy z powrotem na oddziale. Maciuś dostał głupiego jasia, pomarudził troszkę i usnął. O 8.06 wjeżdżał już na salę operacyjną. Przez półtorej godziny chodziłam po korytarzu, w tę i z powrotem (dokładnie tak, jak pokazują na filmach), umierając z niepokoju - wczoraj pani anestezjolog powiedziała, że całość trwa pół godziny do godziny. W końcu wyszedł chirurg, powiedział, że wszystko w porządku, i że mały już się wybudza. Wreszcie wyjechał i mój Maciuś, był w jakimś półśnie, marudził nieprzeciętnie. Dostał kroplówkę nawadniającą, do późnego popołudnia na zmianę spał i marudził. Ładnie wypił herbatkę, później mleko, obyło się bez kłopotów. Noc przespał ładnie, tyle że co trzy godziny wołał jeść, jak nigdy w swoim życiu, czym zmuszał moje obite od leżenia na podłodze kości do zebrania się do kupy i zorganizowania kaszki.
      Ogólnie rzecz biorąc, nie było najgorzej. Jeśli powiem, że mi się tam podobało, to pewnie jakaś cegła spadnie mi zaraz na głowę, ale dało się przeżyć. Dziecko miało wszystko, co powinno, nawet dosyć miły personel (poza panią dietetyk), kłopot był tylko z rodzicami. Przy dziecku mógł być tylko jeden opiekun, trzeba było walczyć o krzesło, tzn. najpierw je sobie wyszukać gdzieś na całym oddziale, a potem pilnować jak oka w głowie, nie można było jeść i pić (wiadomo, dorosły nie potrzebuje ani jeść, ani pić), toaleta przypomina tą z pociągów PKP. Oczywiście dorosły spać i myć się również nie potrzebuje. Tyle chociaż dobrego, że w nocy obsługa przymyka oczy na mamy drzemiące na podłodze.
       W piątek dostaliśmy wypis, zalecenie od chirurga, i już nas tam nie było. Ja doszłam jako tako do siebie dopiero w niedzielę, Maciek we wtorek. Od dnia powrotu ze szpitala, jak go położyłam, to tak leżał, machał tylko nieśmiało rączkami. We wtorek już wstąpił w niego ten sam diabełek, co zawsze, no i dziś już jestem spokojniejsza:).
dzień "przed"


tuż "po"


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz