sobota, 31 grudnia 2011

Historia żółtego sera

    W ramach nauki gryzienia i jedzenia produktów nie papkowych Maciuś dostał kawałeczek żółtego sera do buźki. Było to późnym popołudniem. Nadszedł czas kąpieli, rezebrałam dzieci i wsadziłam do wanny, umyłam i zostawiłam, żeby się bawiły - jak co dzień. Po jakimś czasie wyciągam dzieci z kąpieli, widzę, że Maciuś taki zmaltretowany, opryskany wodą po włosach, buziaku, oczach. Dziwiłam się, że się nie bronił, nie kłócił, nie opieprzał Ewy - zwykle nie pozwala sobie na takie traktowanie. Ktoś zgadnie, dlaczego pozwolił się sponiewierać? Oczywiście. W buzi cały czas trzymał sobie żołty ser, więc siłą rzeczy był na tym tak bardzo skupiony, że nie mógł  rozmawiać i  bronić się. Ten kawalątek serka trzymał w buzi dobre półtorej godziny - a i tak go nie zjadł.

na zdjęciu powyżej Maciejek pielęgnuje urodę siostry
a na tym poniżej uczymy dzieci czytać metodą Domana.


wtorek, 20 grudnia 2011

Logopedka

      Wizyta w poradni psychologicznej bardzo mi przypomniała, że Maciek jest "nieco" do tyłu w swoim rozwoju. Na razie na tapecie mamy żucie, zapamiętywanie, wykonywanie poleceń.
      W kwestii żucia i mowy wstępnie umówiłam się z najlepszą w kraju neurologopedką, dr Ładą. Przyjmie nas w połowie stycznia - szok, normalnie terminy oczekiwania są kilkumiesięczne. Żeby jednak nie tracić czasu, wysłałam syna do naszej pani logopedki. Pani Maria, po wysłuchaniu listy problemów i przebadaniu Maćka stwierdziła bardzo wysoką nadwrażliwość w obrębie jamy ustnej i bardzo silny odruch wymiotny. Dostaliśmy ćwiczenia na masaż buzi. Maciek wścieka się przy tym okropnie. Ale cóż.


piątek, 16 grudnia 2011

Pierwsza prawdziwa ocena rozwoju

       Ocena rozwoju ruchowego Maćka jest mi znana. Ze względu na wyjątkowo niski poziom jakości oceny psychologicznej z poradni wcześniaczej, zrezygnowałam z jej usług. Ponieważ chciałam jednak wiedzieć, jak oceniane są intelektualne możliwości Maćka i jak mogę mu pomóc rozwijać się nie tylko ruchowo, wyszukałam sobie poradnię psychologiczną ukierunkowaną na rozwój dziecka. Wczoraj byliśmy więc na takiej ocenie. Przez godzinę Maciek wykonywał różne zadania (albo i ich nie wykonywał....), pani Natalia na luziku, bez pośpiechu, bez stresu poddawała go różnym ćwiczeniom. Widziałam, że niektóre zadania nie przysparzały mu żadnej trudności, inne po prostu go przerosły i nie dał im rady. Dziś pojechalismy na podsumowanie wczorajszych ćwiczeń. Wynik nie wyszedł najlepszy, ale też szczerze mówiąc wyższego nie oczekiwałam - wśród równieśników jesteśmy w 1. centylu. Czyli że prawie wszystkie dzieci w jego wieku uzyskują wyższy wynik. Zdobyte punkty umiejscowiły go w okolicy dziewiątego miesiąca. Dostaliśmy pracę domową, pani Natalia dokładnie i przystępnie wytłumaczyła nam, co i w jaki sposób stymulować, aby dorównać go do dzieci urodzonych w terminie.
        Mała dygresja- wczoraj, podczas zbierania wywiadu, kiedy powiedziałam, ile Maciuś ważył w chwili urodzenia, pani Natalia znieruchomiała. Cóż, ŻYCIE - jak powiedział mi kiedyś wyjątkowo mało empatyczny pan doktor w szpitalu, kiedy już wiedziałam, że z Maciusiem w moim brzuchu nie jest dobrze.
Aha- dostaliśmy całkowity szlaban na TV. Nie ma chyba nic gorszego dla rozwoju dziecka niż bezmyślne wgapianie się w ekran telewizora - to słowa specjalisty ;).
     
Mamy nowe szkła - plus piątki. Nie wyglądają tak źle, jak się obawiałam.
Ze spraw domowych - Maciek potrafi klęczeć - ot, taka nowa umiejętność.



Czapka

   Odbieram moją córkę z przedszkola, ubieramy kozaki, kurtkę, szalik, czapkę. Powinno być OK. Okazuje się jednak, że nie do końca-  dostałam od Ewy reprymendę - czapka podwinęła się przy uchu. Ewa mówi do mnie:
- Mamo, ta czapka musi być porządnie ubrana, a nie tak BYLE JAK.

      Poniżej foto z ubiegłotygodniowego wypieku pierniczków. Piekłyśmy je do 22,00, Ewa nie pozwalała na dokończenie następnego dnia. Musiałam upiec pierniki z całej porcji ciasta. Ale wzięcie mialy niesamowite - zaniosłyśmy na wigilię przedszkolną, na koniec uroczystości na stołach pozostawały tylko pierniki sklepowe - po naszych nie było śladu:). Szczególnie smakowały Maksiowi, którego Ewa jest ukochaną:).



czwartek, 1 grudnia 2011

Znowu otrzymałam ponaglenia

        Na tapecie znów rehabilitacja. Naprawdę niezwykle ciężko jest obecnie ćwiczyć z Maciejkiem - mały zbój nie pozwala na moje zabiegi. Najbardziej nie lubi, jak usztywniam mu nogi w kolanach i zmuszam do stania na całej stopie w PIONIE. Wymusza sobie uginanie kolan, siad na tyłku zajmuje mu ułamek sekundy. I od nowa zaczynam prostowanie kolan i stanie na całych stopach...i tak w kółko. Chociaż przyznam, że dostałam od terapeuty pochwałę - Maciuś przyjmuje już zdecydowanie ładniejszą postawę i mniej pochyla się do przodu. Czyli jakiś sens tych tortur jest :). Przyznałam się, że w domu skręciliśmy stół na minimalną wysokość oraz rzadziej włączamy TV - te dwa przedmioty prowokują stanie na paluszkach, więc unikam ich jak mogę...
Jesienią dostałam od Jurka Owsiaka matę do hydromasażu (w sumie to dostał ją Maciuś:), ale przez ząbkowanie i nieodpuszczającego gila odstawiłam hydromasaże. Pan Piotr jednak przywołał mnie do porządku i zdecydowanie zalecił tę formę terapii (zwiększone napięcie w nogach).  No więc hydromasujemy się w domu. Maluch chyba już zapomniał, jak to działa, bo ryczy przez cały seans :(.
       Aaa, no i całe zajęcia  u pana Piotra spędziłam ostatnio na korytarzu - mój maminsynuś buczał i nie chciał współpracować ze swoim terapeutą, kiedy widział mnie. Wolał się polelać. No więc siedziałam sobie za drzwiami.. :)
     Ze spraw domowych - Maciuś rysuje :). Papuguje Ewunię, która namiętnie rysuje po ścianach,  i też próbuje swoich sił. A że ściana jest mu niespecjalnie wygodna, rysuje po podłodze. Są to oczywiście zupełnie przypadkowe pojedyncze kreski, ale lubię się z tego śmiać:). A radiem zarządza jak prawdziwy DJ.

      Prawie na sam koniec tego wywodu napiszę coś, co mnie powaliło w ostatnich dniach. Wiecie, że są w naszym kraju szpitale, gdzie maleństwom, wcześniakom takim jak mój syn nie daje się szansy, bo są zbyt kosztowne? Wciąż nie mogę w to uwierzyć, ale tak jest....

Poniżej foto ze spotkania Maćka i jego koleżanek ze szpitala :).


a tu utulony do snu przez swoją siostrę :D :D :D

wtorek, 22 listopada 2011

Kontrolna wizyta u okulistki

           Mieliśmy dziś wizytę o okulistki. Myślałam, że wiedza o dioptriach mojego syna zostanie odświeżona, ale się rozczarowałam. Pani doktor powiedziała, że zbadamy to dopiero w okolicach przełomu wiosny i lata, w Maćka przypadku nie ma sensu badanie tego częściej.  Zdecydowanie poprawiło się  przenoszenie wzroku z jednego oka na drugie (chociaż lewe oko wciąż natrętnie zezuje).  Lekarka była zdziwiona, że Maciuś bez problemu nosi okulary. Ja też się temu dziwię :D. Musimy wymienić szkła - obecnie przy wadzie plus 5 mamy szkła o mocy plus 3, teraz zrobimy już plus 5. Czy takie szkła wyglądają już jak spody od słoika? Czy to jeszcze nie to? Dowiem się wkrótce.


niedziela, 20 listopada 2011

     Dziś pierwszy raz od czasu narodzin Maćka byłam z mężem w kinie. Pierwszy raz od prawie półtora roku odważyłam się wszystkie moje dzieci sprzedać dziadkowi i cioci i na parę godzin ulotnić się z domu. A film był piękny:).
     W czwartek byliśmy na rehabilitacji, po dłuższej przerwie (nasz terapeuta powiększył swoją rodzinę i nie było go przez miesiąc). Za wstawanie, klękanie, schodzenie w dół z pozycji stojącej, upadanie ocenę dostał celującą. Za chodzenie wzdłuż mebla - już słabiej. Ogólnie robi to ładnie, tyle że rzadko używa pełnych stóp, woli śmigać na paluszkach. Nie ma to na szczęście przyczyny w nieprawidłwym napięciu, pan Piotr tłumaczy to jeszcze lekką niepewnością w odczuwaniu własnego ciała i własnych możliwości. Podobnie jak z chodzeniem za ręce - nie zabroniono nam tego, ale umówiłam się, że chodzić będziemy tylko  w ramach zabawy, a nie jako regularna praktyka. To jeszcze nie ten czas. Dostaliśmy ćwiczenia przede wszystkim na wyprostowanie ciała - obecnie podczas przesuwania się w pionie pochylone jest do przodu- i łapanie równowagi. Są to pierwsze ćwiczenia, które sprawiają mi trudność - Maciek nie ma już czasu na pierdoły, on by chciał najlepiej czworakować albo stać przed TV i oglądać bajki, a ja niedobra każę mu pracować. I to w pozycjach, które mu ewidentnie nie pasują.
      Wykluł się ząb numer 11 (trzecia już czwórka). Pierwsze słowo, które moje dziecko mówi świadomie i ze zrozumieniem, to "papa". I mamy już nawet widoczne włoski na głowie w ilosci większej niż 3 sztuki :).
      W jednym z kobiecych pism czytałam artykuł mojej blogowej koleżanki Agnieszki o jej wcześniaczku Franiu. Aga, podziwiam z całego serca odwagę. Podziwiam siłę i moc, z jaką walczysz o maluszka, to, że się nie poddajesz, że jak Was wyrzucą drzwiami, to wchodzisz oknem:). Że uparcie walczysz z wizerunkiem wcześniaka jako dziecka, które rodzi się jak każde inne dziecko, tylko nieco mniejsze. Że tak pięknie wychowujesz siostrę swojego syna.

poniedziałek, 14 listopada 2011

W odpowiedzi na ponaglenie

       Zwrócono mi uwagę, że się obijam i nic nie wpisuję, no więc nadrabiam zaległości :).
Od ostatnich zapisków przeszliśmy kolejną infekcję, obecnie kaszel zanikł, a i gil się wycofuje. Waga nadrobiona, mamy 8,3 kg. Intensywnie wdrażam obiady z przymusem gryzienia, efekty są "takie se". Albo marne, bardziej rzeczowo się określając. Czasem wypluwa wszystko, jak leci, a  czasem, jak już naprawdę musi, przegryzie i połknie. Jeden kęs to parę minut żucia. Generalnie jest na nie. Ciocia Patrycja zachwalała nam batony Hippa, podobno są przepyszne i pewna malutka dziewczynka wcina je nałogowo. Hmmmmm, Patrycja - nie wiedziałam, że można tak daleko pluć. Maciejek krzywił się okropnie, jakbym wtykała mu parzący kartofelek do buzi, wypluwał natychmiast każdy kawałek, który próbowałam mu wsadzić do buźki. Ale fakt, baton był rzeczywiście okropny, sama próbowałam :).
      Od ładnych kilku dni Maciek nie może usiedzieć na pupie. Wszędzie go nosi, wstaje, trzymając się naszych spodni, łapie za rękę- mnie czy Kamilka - i idzie do przodu. Uśmiech na buzi ma od ucha do ucha, jest przeszczęśliwy, jak może sobie pochodzić. I w tym chodzeniu jest niezmordowany, szybciej mi siada kręgosłup, niż ten maluch się zmęczy. W czwartek mamy rehabilitację, pan Piotr oceni jakość tego dreptania - wczesnym latem bardzo nam odradzał takie ruchy, zobaczymy, co powie teraz i czy pozwoli nam prowadzać malucha za łapki.
     No i jeszcze jedno - mały potwór opanował otwieranie szuflad i wyciąganie z nich wszystkiego, jak leci. Tyle że zawsze kończy się to płaczem, bo przy okazji przycina sobie paluszki:).

środa, 26 października 2011

Idą zęby, idą

      Wyjaśniła się przyczyna ostatniego przeziębienia : idzie prawa górna czwórka. Trochę śmiesznie, bo nie mamy jeszcze trójek, a tu już widać czwórkę, ale  nic to :). I nie wiem, czy tych zębów idzie więcej niż jeden, Maciula nie pozwala sobie dłubać w buziaku. Efekt choroby - minus 300 gram. Już się nie inhalujemy, więc i wymioty się zakończyły, uffff. Rosnąc w  tak szalonym tempie to pewnie do stycznia nadrobimy stratę ;P.
      Co mnie bardzo  cieszy, to nowe maciejowe umiejętności . Po pierwsze namiętnie bije brawo, nawet jak przypadkiem usłyszy gdzieś gdzieś w TV słowo "brawo", klaszcze łapkami tak szybko, jakby chciał prąd wytwarzać.  
      Po drugie - jakoś od maja czy czerwca podczas rehabilitacji ćwiczymy chodzenie przy meblu - do tej pory jak przekładałam mu nóżki, to ewentualnie się przesunął. Obecnie chyba wreszcie załapał sam i łazi w tę i z powrotem przy szafce pod TV (jedyna, jaką mamy w pokoju:).
     I po trzecie - do łez śmieszy mnie, jak Ewa wyrzuci swoje kredki z puszki,  a Maciej usiłuje je tam schować z powrotem. Problem w tym, że młody upiera się, aby schować kredki do puszki (takiej po herbacie dla niemowląt) trzymając je w poziomie. (O to, czy Maciej próbuje już cokolwiek wkładać do pudełek pani logopedka pytała mnie chyba w czerwcu).

PS- pozdrawiam Mirkę, która coś mi obiecała dwa lata temu i wciąż nie spełniła obietnicy ;P.


środa, 19 października 2011

Sezon chorobowy rozpoczęty

     Wiadomo, liczyłam się z tym, ale też miałam nadzieję, że Maciuś dłużej będzie się opierał zarazkom znoszonym przez nas do domu. W ubiegłym tygodniu potwornie kaszlała Ewa, teraz przyszedł czas na niego. W czwartek i piatek byłam w Łodzi na szkoleniu, już w piątek rano Kamilek zgłaszał, że młody ma kaszel. Wieczorem było już bardzo niefajnie, a noc z piątku na sobotę pozostała nieprzespana i spędzona na nasłuchiwaniu rodzaju kaszlu :). Był rzeczywiście paskudny, ale nie taki wymagający kontaktu ze szpitalem  - trochę już tego kaszlu wcześciej z nim przerabiałam, więc dałam leki i wyczekałam rana. Rano pojechaliśmy do lekarza, osłuchowo jest czyściutko, diagnoza to zapalenie górnych dróg oddechowych. Kaszel - takie zipanie, jakby przebiegł sobie z 20 km - spowodowany jest tą okropną dysplazją. Do tego temperatura i jesteśmy uziemieni:(.
        Waga 8,1 kg, tyle że dla Maćka wziewy = wymioty, tak ze 2x dziennie, a że zjada łącznie może z 300 ml na dobę, nie podejrzewam jakiegoś gwałtownego skoku na wadze w najblizszym czasie. Tym bardziej, że bardzo dużo śpi w ciągu dnia - aktywności ma może z 4h, więc nawet nie ma czasu na jedzenie.
       Poza tym malutki jest dosyć marudny - trudno mu się w sumie dziwić, mając gila po pachy, kto miałby dobry humor. Nauczył się biegać na klęczkach tyłem - zapindala tym sposobem jak dziki:), podejrzewam, że mało który dorosły dałby radę  go wyprzedzić :P.

wtorek, 11 października 2011

Jesiennie

        Po ostatnich pięknych przyrostach wagowych zaprzestałam podnoszenia kaloryczności, zostawiłam temat losowi. I tu surprajs - przez dwa tygodnie bez dopalaczy Maciejek urósł zero gram. Waga ani drgnęła. Tak tak Patrycja, wiem, że dzieci po skończonym roczku rosną już wolniej, że każde ma swoje tempo, nie można przekarmiać i tak dalej...Ja jednak uważam, że 8 kg to nieco mało na 16 miesięczne dziecko, i będę dodawać mu sinlcac do czego się da. Je już tak nawet ładnie, czasem zdarza się zwrotka, ale to mnie już tak nie martwi.
       Z nowości ruchowych to młody człowiek raczkuje na wyprostowanych nogach - nie wiem, jak to się fachowo nazywa :). Jak trafi mu się Ewy stołek, to jeździ nim sobie po podłodze. Jednak na ostatniej rehabilitacji pan Piotr zdziwony był, że wciąż słabo u nas z chodzeniem przy kanapie czy meblach. Jak musi, to potrafi, ale bez szaleństw, sam z siebie nie wykazuje nadmiernej inicjatywy do używania nóg w pozycji całkiem pionowej. Tym bardziej, że trudniejsze rzeczy, te z kolejnego etapu rozwoju, już potrafi sam.
      Zaczęliśmy palić w kominku - Maciuś koniecznie musiał sprawdzić, czy na pewno szyba jest ciepła - no i ma paluszki nieźle zaczerwienione od gorąca....ale może zapamięta lekcję, że gorące jednak parzy. Druga sprawa - musiał też sprawdzić, czy zmieści się pod kominkiem. Udało się, ale skórę na głowie zdarł, teraz ma już strupek wielkości mojego paznokcia :).
     Mały cwaniak miał etap płaczu, jak tylko wchodziliśmy do naszej niani - wiedział już, że go tam zostawię. Na szczęście to już chyba za nami :).




wtorek, 27 września 2011

Mama w pracy

        Jakoś chyba się ogarnęłam  i nawet odnalazłam w tej mojej pracy. Co prawda cierpię na lekki deficyt snu i czasu dla siebie, ale dam radę :). Maciek jeździ do opiekunki, opiekunka już się go nie boi (maluch jest jej pierwszym wychowankiem wcześniakiem), radzą sobie nieźle. Młody człowiek waży juz 8,0 kg -  jak zaczął w miarę sensownie jeść, zaczął też przybierać na wadze, choć wciąż zdarzają nam się pojedyncze wymioty. Robi kosi łapki, bije brawo - jeśli ma ochotę oczywiście. I potrafi sam się napić z niekapka - dłuuugo nie mógł tego ogarnąć. I co mnie śmieszy do łez - do kąpieli zawsze rozbieramy go w salonie, Maciek sam leci do łazienki. Od kiedy potrafi siedzieć, zawsze przed kąpielą sadzamy go na wagę. I ostatnio Maciek sam zaczął włazić na wagę przed wejściem do brodzika.
       I mówi mamam :) :) :). Zakładam, że chce przez to powiedzieć wreszcie "mama" :).

sobota, 17 września 2011

Na służbie (czyli mama w pracy)

       Od dwóch dni jestem znów kobietą pracujacą zawodowo. Jak umiałam najlepiej przygotowałam wszystkie moje dzieci do spędzania czasu bez mojej obecności. I tak: Ewa jest zła, że zabieramy ją z przedszkola, a i Maciuś też radzi sobie nieźle na służbie u opiekunki. Pierwszego tylko dnia mojej pracy przeżyłam mega stres, kiedy na wyświetlaczu telefonu ujrzałam imię niani. Rzuciłam robotę i odebrałam telefon, sama się później z siebie śmiejąc - pani Genia nie wiedziała tylko, jakie proporcje wody i mleka zrobić młodemu :). Cała reszta już poszła bez sensacji. Maciek ładnie śpi, je całkiem całkiem (pominę tylko fakt, ze słoik obiadu to prawie godzinka :), uwielbia chodzić na spacery, grzecznie się bawi.
      Jakimś cudem waży 7,9 kg. Sam nauczył się siadać, zaczyna wreszcie klaskać w kosi łapki. Włącza mi guziki od kuchenki, wiesza się na rączce od piekarnika, zaczyna klęczeć bez podpórki. Pani logopedka dała nam ćwiczenia na rozumienie, naukę pokazywania, ale wg jej obserwacji Maciek rozumie już proste polecenia - inną sprawą pozostaje jego wola, którą chyba już ma:). A że jego wola bywa rozbieżna z moją,  moje polecenia ma czasem po prostu w nosie:).

    W środę poznałam prawdopodobną przyczynę przedwczesnego porodu - mam poważnie chore migdałki, które czekają na usunięcie. To przez nie miałam w zeszłym roku paskudne kłopoty ze zdrowiem, podejrzewane są również o spowodowanie porodu w szóstym miesiącu. "Fajnie" tylko, że wyszło to po ponad roku, i mój lekarz rodzinny nie wpadł na to już dawno dawno temu.

niedziela, 11 września 2011

Korygowany roczek - czas na mały bilans

      Jak by nie patrzeć, Maciek skończył roczek. I ten urodzeniowy, i ten korygowany. W ramach bilansu ( i dla potomności) podsumuję sobie jego rozwój.
      Waga- 7,7 kg. W dalszym ciągu męczą nas wymioty - co prawda już tylko kaszką, obiad przyjmuje bez zwrotek- ale jakimś cudem Maciek zaczął nawet nienajgorzej jeść. Sygnalizuje, że ma pusty brzuszek i wścieka się, kiedy jedzenie jeszcze nie jest gotowe. Wzrost nieznany, ale ubranka nosimy 74-80. Zębów widocznych sztuk 8. Zez w lewym oczku jak był, tak jest, albo raczej bywa, jak jest mocno zmęczony.
      Fizycznie nieźle, raczkuje, wspina się po schodach- potrafi wejść już na piętro bez niczyjej pomocy (niestety nie ma żadnych hamulców - po prostu prze do przodu i już), wspina się po czym się da- najczęściej po kanapie lub nogawkach moich spodni. Zaczyna kucać, zdarza się, że sam sobie usiądzie. Najbardziej na świecie kocha swoją mamę, co słychać, kiedy wrócę do domu po jakimś wyjściu :) - uwielbiam ten dziki okrzyk radości. Jeśli gra telewizor, moje dziecko nie odchodzi od ekranu, stoi z nim twarzą w twarz. A jak wyłączę mu tv, idzie sobie oglądać kominek...:). Lubi też obrgyzac stół.
     Ponieważ od 15 września wracam do pracy, Maciuś zapoznaje się już ze swoją nową opiekunką. Jest to zaufana pani, która pomagała mi przy Ewuni. Pierwsze 2 razy byłam z nim u niani, uczyli się siebie nawzajem, teraz już powoli go tam zostawiam. I jaką dostaję informację zwrotną - Maciek jest grzeczny, wesoły- jak mu wszystko pasuje, jest bardzo pogodny, ale do jedzenia jest "trudny"....hehehe:).
     W środę jedziemy do logopedki. Maciuś mówi bardzo dużo, prowadzi monologi z misiem, telewizorem, dyskusje, jest bardzo aktywnym członkiem rodziny. Tyle że te wszystkie rozmowy prowadzone są w języku z rodziny chińskich - tylko z intonacji rozumiem, o czym on mówi. Nie mam też wrażenia, że on rozumie, co ja mówię do niego - nie ma pojęcia, co to jest noga i gdzie jest lampa - nie wiem więc, czy to jeszcze nie ten etap, czy po prostu mu się nie chce, czy też mam się już martwić.

     Pozdrawiam moje nowe czytelniczki - m.in. Basię L. i panie pielęgniarki z oddziału, które opiekowały się moim synkiem (szczególnie (panią) Asię, z którą mijamy się na Stęszewie i w przedszkolu).

                                                  Z Ewunią i swoją chrzestną - ciocią Danusią

tu jako fan telewizorni


                                                        i degustujący swoją stopę :)

PS - Może ktoś z Was wie - czy fakt, że Maciuś ma siostrę  w przedszkolu jest równoznaczny z tym, że już zawsze bedzie miał katar?
PS2 - Iga, cała moja rodzina trzyma kciuki za Twoją poniedziałkową operację!

czwartek, 1 września 2011

Sposób na niejedzenie

      Jedzenie jest bez sensu, więc po co mam jeść. To jest oczywiście teoria mojego syna. Maciek szuka coraz to nowych sposobów, aby uniknąć tych przykrych czynności, i tak na przykład wytrąca mi z rąk łyżeczkę, zamknie buźkę na 4 spusty i za nic w świecie jej nie otworzy, zwymiotuje sobie (a jak, bo czemu nie). Ostatnio znalazł nowy sposób - prezentacja poniżej:
           No bo w końcu jak śpię, to mnie nie zmuszą do jedzenia, ha ha ha....                              

         Kolejna sprawa - wśród pamiątek z wakacji znalazło się przeziębienie - Ewa już je zwalczyła, młody jeszcze nie. I znów inhalacje, śpiewanie na odwrócenie uwagi, oklepywanie i walka z gilami do kolan. No i moje ulubione - wymioty...Tyle że Kamilek wymacał mu idące trójki do góry, więc to może być przyczyna osłabienia odporności.
        Nie przeszkadza mu to jednak we wspinaniu się na schody - chwila nieuwagi i Maciek jest na trzecim stopniu schodów. Szedłby i wyżej do mnie do góry, ale niestety - tata zorientowal się, że synuś zbiegł z zasięgu wzroku.
         
       Przeziębienie nie przeszkadza mu również w biegu do łazienki - kiedy tylko usłyszy wodę lejącą sie do kąpieli, pędzi co sił na tych swoich malutkich rękach i nogach, nie zważając na nic.
                   
                                      
     A wczoraj mało co a bym dostała zawału serca. Maciek stał sobie bokiem do kanapy, podpierając się tylko jedną ręką i najzwyczajniej w świecie oglądal sobie wiadomości w TV.

niedziela, 21 sierpnia 2011

Maciek i jego pierwszy urlop

        Wczoraj skończył się nasz urlop. Podczas niego udało nam się osobiście spotkać z kilkoma naszymi czytelniczkami. Wszystkie pytałyście, jak bada się wzrok u takiego maluszka - to w sumie proste jest. Zakrapla się oczy atropiną, aby źrenice były bardzo poszerzone, czeka na efekt około 15 minut. Nastęnie robi nastrojowe oświetlenie w pomieszczeniu i przykłada specjalne urządzenie do oczek. Po skończonym badaniu w komputerku od razu wyskakuje skala wady. Pytałyście, czy miałam symptopy zagrożonej ciąży. Niestety miałam - m.in. skurcze, krwawienia, kłopoty z łożyskiem. Trzy dni przed porodem w miarę stabilnym stanie wypuszczono mnie z szpitala. Słyszałam też, że nie dałybyście rady przejść tego, co my. Dałybyście, na pewno. Świadomość, że Wasze dziecko jest totalnie bezbronne i potrzebuje obecności i dotyku swojej mamy, dodaje jakiejś nadludzkiej siły i pozwala przez to wszystko przejść. Zagryza się zęby, ściska powieki, żeby nie płakać i jedzie 'w odwiedziny'.

                                                    
      A nasz urlop? Piękna sprawa :). Cała moja rodzina razem, na luziku, bez pośpiechu, na plaży w Mikoszewie (Mierzeja Wiślana), wspóne posiłki na tarasie naszego domku. Przez ostatni tydzień Maciuś nauczył się swobodnie siedzieć i nie lecieć do tyłu oraz sprawnie wstawać i stać podpierając się. Bardzo podobało mu się przesypywanie łapkami piasku na plaży, tego piachu też skosztował -tu niestety się rozczarował :P. Obraził się, kiedy przy braku pogody pojechaliśmy na basen i go w końcu wyciągnęłam z wody - moje dziecko uwielbia się kąpać. I był tam bardziej odważny niż Ewunia.
      
                                                                   

     A przed samym urlopem byliśmy u gastroenterologa. Porażka, było to najsłabiej zainwestowane 130 zł.  Z podanych przeze mnie zjadanych ilości pan doktor wyliczył, że Maciej nie ma prawa rosnąć (a rośnie jakimś cudem) i zalecial Fantomalt. Nie dostałam żadnej rady, jak zachęcic młodego do jedzenia, żadnej informacji, jak go karmić, żeby jadł. Tak tak kochana Patrycjo z Turku, mój syn obecnie zjada góra 500 ml na dobę.



                                         

czwartek, 11 sierpnia 2011

Profesorek, myśliciel, intelektualista i rezonans

       W ubiegłą środę mieliśmy badanie rezonansem magnetycznym. Odbyło się to w narkozie, trwało 15 minut, całość przebiegła w miarę sprawnie. Tyle że piguła, kiedy już wbiła się w żyłę i założyła wenflon, przykleiła się rękawiczką do plastra przytrzymującego to wkłucie- ściągając rękawiczkę wyciągnęła również wenflon - tak więc Maciuś miał wkłucia na obu nóżkach, no i na obu ma siniaki. Od 7 rano do 16.30 nic nie jadł ani nie pił, ale jakoś specjalnie nieszczęśliwy z tego powodu nie był. Może tylko pić mu się trochę chciało.
      Odebraliśmy od optyka jego okularki, kupiłam też plasterki do zaklejania zezującego oka. Okulary nosi ładnie, bez awantur i ściągania - pani neurolog powiedziała mi, że jeśli okulary są dobrze dobrane, dziecko chodzi w nich chętnie. U nas to się sprawdza. Z okiem zaklejonym plastrem (2 godziny dziennie) również sobie radzi i nie wścieka się - tyle że porusza się może trochę wolniej i bardziej ostrożnie.
Ewuni było bardzo przykro, że ona nie dostała okularów....

                                                    
      A wczoraj byłam u pani neurolog w celu omówienia i przetłumaczenia na normalny język wyniku badania rezonansem. Jest w porządku, nie mam powodu to zmartwień. Jest jedna rzecz nieprawidłowa, która z zasady zakłóca przebieg informacji między półkulami i powoduje kłopoty z naprzemiennością - tyle że ma ją podobno mnóstwo osób, również dorosłych, nie wiedzą o tym i w niczym im to nie przeszkadza. U Maćka mogła powodować to, że dosyć późno załapał, o co chodzi w przemieszczaniu się. Kontrolne badanie za dwa lata.

    Obecnie mamy etap wspinania się. Wspina się na schody - z moją maleńką pomocą wlezie na 4 stopnie, klęka sobie przed szafką pod tv i ją obgryza, próbuje wdrapać się na kanapę, kiedy leży tam sobie Ewusia. A jak trafi mu się Ewy stołek, wstanie sobie przy nim i pcha przez cały pokój. Na zajęciach z panem Piotrem zaczęliśmy ćwiczenia uczące chodzenia.

                                                             

środa, 3 sierpnia 2011

Czy też tak potraficie?

       W sobotę Kamilek zaobserwował nową maciejkową pozycję do snu. Przy okazji obiecał, że jeśli ja prześpię całą noc w takiej pozycji, to kupi mi samochód. Co prawda nie sprecyzował, czy ma to być resorak, czy trochę większe auto, ale nagroda pozostanie dla mnie nieosiągalna. Pan Piotr rehabilitant radzi, żeby poćwiczyć trochę jogę, może wtedy się uda :).

                                                   

      Wczoraj do Maciusia przyjechała dziewczyna - Igunia, koleżanka ze szpitala. Bardzo mu się Iga podobała, szczególnie jej włoski, które chciał sobie wziąć z jej główki. W sumie zachował się w miarę kulturalnie, nawet zabawek jej nie wyrywał za bardzo :P. I nawet spać nie poszedł :).



      Mama Igi była wstrząśnięta, że Maciuś wciąż je...a my tylko wprowadzamy w życie pewne porady żywieniowe, które dostałam od specjalistki. Do zupki dodaję glukozę (żeby szybciej był głodny), do kaszki owoce, miód, przed obiadkiem soku z ogórka kiszonego, do łapki parówę (wiem, że to jest świństwo, ale nauczy się na tym przykładzie sam jeść), bananka, malinę, chleb z masłem. Praktykujemy tak od soboty, o dziwo Maciej je tak dosyć dosyć, nawet sam też daje radę! (no dobra, prawie daje radę...wkoło niego jest niezły chlewik).


      Dziś mamy badanie rezonansem - Maciuś przed badaniem musi być 6 godzin bez jedzenia, potem odbieramy okulary z optyka. A na koniec dnia idziemy z psem na szczepienie.

piątek, 29 lipca 2011

Spotkanie z okulistką

        W ubiegłą niedzielę Maciek zrobił swoje pierwsze w życiu samodzielne dwa pojedyncze raczki. Rozjeżdżały mu się nóżki i próby przemieszczania się po kolankach kończyły się spotkaniem z podłogą twarzą w twarz. W poniedziałek na rehabilitacji pan Piotr widząc, w jaki sposób pracuje w tej pozycji jego miednica i nóżki, obiecał, że za tydzień najdalej dwa Maciek będzie raczkował. Pomylił się, Maciek raczkuje od wtorku. We wtorek własnie robił po 5-6 raczków, od czwartku pokonuje cały pokój, wraz z zakręcaniem.
        Ale żeby nie było zbyt różowo, trochę na ziemię sprowadziła nas pani okulistka. Pojechalismy zbadać zezowanie lewego oka, przy okazji okazało się, że mamy nadwzroczność plus 5 dioptrii w obu oczkach. Dostalismy receptę na okularki i instrukcję, jak ich używać i ćwiczyć oko zezujące. W poradni znajduje się optyk. I tu uwaga. Od razu zamówiłam u pani okularki - z rabatem kosztować miały 512 zł.......bez rabatu ponad 600.......Ale coś mnie tknęło, poprosiłam Kamilka o sprawdzenie ceny oprawek u wujka Gugla i Allegro - można je dostać za 160 zł - u pani optyk za jedyne 363....Jak mówi moja koleżanka Patrycja "cycki mi opadły". Wycofałam receptę mówiąc pani optyk, że mąż znalazł oprawki po 160 zł, pani mówi, że to niemożliwe, gdyż oni je sprowadzają za 160 zł. Na moją uwagę, że w takim razie mają na czysto dwie stówki do przodu, pani uprzejmie wzruszyła ramionkami. Obrzydliwe jest wg mojej opinii żerowanie na chorym dziecku, ale widać dla niektórych liczy się tylko i wyłącznie KASA. Na dzisiaj umówieni jesteśmy w pobliskim optyku na prezentację różnych modeli okularków, za max 400 zł z wypasioną oprawką (gumową, taką, która Maciejkowi nie wydłubie oczków, ani on jej nie połamie). Aha - w ramach ciekawostki. NFZ przy zakupie okularków refunduje po 8 zł  (osiem złotych) za szkło.
Mamy też ząb nr 6 (górna jedynka).

 
 Na fotce poniżej: Maciejek próbuje wchodzić na schody :P

piątek, 22 lipca 2011

Nowa umiejętność

      W ramach rzetelnego prowadzenia Maćkowego bloga i kronikarskiej powinności zobligowana jestem do wpisu o nowej sztucze mojego syna :
Maciek nauczył się dłubać w nosie :D. I to w obu dziurkach :D.
            A tak na poważnie to mamy drugą dwójkę na dole, pełza jak błyskawica, robi żabki i niedźwiedzia. Potrafi też leżeć na boku jak modelka pozująca do aktu :). To wszystko jednak tylko pod warunkiem, że mu się CHCE, dotąd nie udało mi się żadnej z tych pozycji uwiecznić na zdjęciu.
         A w przyszłym tygodniu jedziemy do okulistki - niestety jedno oko nam zezuje, chcę sprawdzić, czy to fizjologia i minie samo, czy też trzeba mu pomóc.

poniedziałek, 11 lipca 2011

13- sty miesiąc zleciał

      Maciek prze do przodu. Po pierwsze- wczoraj przebiła się dolna dwójka - jedna z tych, o których lekarki mówiły mi już chyba w maju, górne jedynki prześwitują. Wpycha do buźki wszystko, co wpadnie mu w łapki, najlepiej smakują moje palce (raz mnie nawet udziabał do krwi), ewentualnie nie pogradzi swoimi stopami.
      Po drugie - w swoim przemieszczaniu się nabiera wprawy - na brzuszku śmiga z prędkością światła (no...może prawie), nie jest to już tylko podciąganie na rękach. Teraz pracuje całe ciałko, na przemian łapki, na przemian nóżki. Tyle że wciąż na brzuszku, ale myślę że jak nasz terapeuta wróci z urlopu, to będzie z Maciejka zadowolony. Ja pękam z dumy.
      Pojawiły nam się kłopoty z ubieraniem i przewajaniem - no bo jak ubrać czy zmienić pieluszkę komuś, kto wije się jak wąż? Kto nie ma czasu na pierdołki, tylko chce iść zwiedzać? No i sprzątać muszę jeszcze częściej, inaczej każdy pyłek wciera się w Maćkowy brzuch, a potem moje bluzki :).
      Pełzanie jest czynnością tak wyczerpującą, że co niektórzy spać chodzą o 18, bez kąpieli, bez kolacji, bez lekarstw. Przy zmianie ubranka i pieluszki nawet nie drgnie, budzi się o 6 rano. Trzy razy już mu się tak udało, więcej się nie dałam :).
       Z jedzeniem jest jak było - najlepiej wcale. Rekord jedzenia 180 ml kaszki to godzina i 15 minut. No i nikt go nie chce już karmić.
    Przesłuchując piosenki, które wyszukałam kiedyś Ewusi, trafiłam na K. Krawczyka "Dla Krzysia". Jakieś dobre 20-25 lat temu moja mama puszczała to mojemu bratu "Krzysiowi", stąd to znam. Refren zaczyna się tak:  "tyś jest mój świat, syneczku mały.....". To o mnie i Maciusiu :).





wtorek, 28 czerwca 2011

Poradnia oceny rozwoju - część trzecia

     Cała wizyta ogólnie mnie mocno rozczarowała. Zdawałam sobie co prawda sprawę, że jadę tam głównie towarzysko, żeby spotkać się z Patrycją, Anitą, Magdą, ale poza tym moja wiedza poszerzyła się o NIC. Gdyby nie dziewczyny, uznałabym ten czas za zmarnowany. No więc na miejscu byłam o 9, pani w rejestracji "przyjmowała" nas przez 15 minut, szukała Maćka karty, szukała jego numerku w ich systemie, wyliczyła, że teraz mamy 7,5 miesiąca wieku korygowanego (mamy dobre 9,5). Zważono nas - 7.060 kg, zmierzyć nie było czym - poradnia rozwoju wcześniaków nie jest wyposażona w miarkę. Rehabilitantka przyjęła nas szybciutko, sprawnie, uwagę miała tylko taką, że jak sobie Maciuś robi koci grzbiet, to paluszki podkurcza w stronę, w którą nie powinien. Obecność pani psycholog pominę milczeniem  - cała ta wizyta napawa mnie taką furią, że mogłabym chlapnąć za dużo na temat tej pani :). Dzieciaczki moich koleżanek zostały szybko ocenione przez panią doktor, tylko myśmy czekali....i czekali ... i czekali. Podpytywałam już panią doktor, kiedy będzie Maciuś, ale jeszcze nie było widać jego karty. Do lekarza wchodzi się w kolejności przybycia (pomimo umawiania 3 miesiące wcześniej na konkretną godzinę), kiedy więc do gabinetu zaczęły wchodzić dzieci, które dotarły tam po nas, poszłam się uprzejmie upomnieć o Maćka. Panie w rejestracji pięknie umyły rączki, one nic nie wiedzą, skąd taki bałagan w kartach i wcale się nie poczuwają do dziwnej sytuacji, w której małe dziecko czeka 4 godziny na przyjęcie przez lekarza. Dopiero, kiedy moja ( i Maćka przede wszystkim) cierpliwość się skończyła i przestałam być miła, pani rehabilitantka poprosiła panią doktor o przyjęcie nas. SUKCES. Po 4 godzinach siedzenia na ławeczce udało nam się dostać do lekarza. I tu rozczarowanie - oprócz tego, że Maciek jest tak fajnie oceniany przez rehabilitantkę i samą panią doktor, i że to głównie dzięki mojej pracy, nie usłyszałam kompletnie nic nowego.
      A tak wg mojej matczynej oceny rozwoju oceniam go pozytywnie. Jest już dzieckiem mobilnym, przemieszcza się po pokoju. Jak upatrzy sobie cel - na pewno do niego dotrze, szczególnie jeśli są to kapcie Ewy (nie wiem, dlaczego, ja w nich nic szczególnego nie zauważam :) ). Swobodnie pełza, próbuje raczkować, chociaż jak na razie nie widzi związku pomiędzy rękoma i nogami, uwielbia robić sobie tzw. koci grzbiet, zdarza mu się, że z tego grzbietu potrafi usiąść (z podporem, oczywiście :). Co mnie martwi, to jego "niejadkowość" - Maciek byłby najszczęśliwszym dzieckiem na świecie, gdyby nie musiał jeść. Nie wiem, jakim cudem nie gubi swojej wagi, a nawet leciutko przybiera.

       Udało się go zmierzyć podczas szczepienia - ma 71 cm długości.




środa, 15 czerwca 2011

Muszę się pochwalić....

....bo aż mnie skręca.

       W zeszłym tygodniu zainwestowaliśmy w zakup wykładziny (bo u nas tylko goła podłoga była ;). Około czwartku Maciuś zaczął podnosić pupę, prawie jak do raczkowania. Ćwiczył to do niedzieli, aż wreszcie podniósł już tą pupę całą, wysoko, no i dołączył do tego ramionka i głowę. Być może wyrażam się niejasno, w każdym razie przyjmuje pozycję wyjsciową do raczkowania - za co dziś go bardzo pochwalił nasz rehabilitant. Dodał też, że Maciek go bardzo pozytywnie zaskoczył.
Zdjęcie dołączę, jak wreszcie uda mi się je zrobić, na razie Maciek nie ma czasu i co chwila jest gdzies indziej.
To tyle na dziś :).

sobota, 11 czerwca 2011

Chrzciny już też są za nami

        Od tygodnia sprzątanie, od wczoraj zakupy, a dziś już przygotowania na całego. Ok. 17.15 wyszliśmy z domu, o 17.30 rozpoczęła się uroczystość dopełnienia Maciejkowego chrztu świętego - takie jakby dokończenie chrzcin ze szpitala, już z chrzestnymi i z najbliższą rodziną. Zajął się nami ksiądz Mateusz, ten, którego bardzo chciałam tam spotkać - osoba wyjątkowo życzliwa, serdeczna i zaangażowana. Co mnie bardzo zdziwiło podczas załatwiania tych chrzcin, to otwartość ze strony mojej parafii -po pierwsze termin wybrałam sobie inny, niż proponowali księża w planowanych chrztach, po  drugie wiedzieli, o co chodzi z chrztem z wody! Naczytałam się na różnych forach przeróżnych historii nt księży i dopełnienia chrztu, często bardzo przykrych dla rodziców, zostałam więc bardzo pozytywnie zaskoczona.
      Sama uroczystość trwała około 10  minut, w gronie bardzo kameralnym, na spokojnie, bez pośpiechu i masówki. Było pięknie!!! Maciuś nie spał, był aktywny, rozglądał się, nie płakał. Na wszelki wypadek buziak zatkałam mu smokiem, więc też za bardzo sobie nie pogadał. Potem podpisy w księdze, pamiątkowe zdjęcia, i do domu. Naprawdę, jestem pod ogromnym wrażeniem całości tej uroczystości. Wszyscy goście byli równie zachwyceni, jak my, z czego też się bardzo cieszę. I bardzo im dziękuję :).

                                                

Najtrudniejszy pierwszy rok

         Uprzejmie informuję, iż od dnia 10 czerwca 2011 w naszym domu nie ma już niemowlęcia. Od dziś Maciej jest już dzieckiem. Teoretycznie oczywiście :).
        Ktoś mnie spytał, czy zrobimy mu roczek również we wrześniu, czyli wtedy, kiedy powinien się urodzić. Jeszcze nie wiem, ale w sumie nie każdy może sobie dwa razy obchodzić roczek :).
         Zgodnie z tradycją, którą z Kamilkiem pielęgnujemy, dzień urodzin naszego dziecka spędziliśmy wspólnie. Razem byliśmy na hydromasażu, wraz z Maciejkiem do wanny wskoczyła Ewunia - wyciągnęła wszystkie zabawki kąpielowe, które są tam przygotowane, zajęła nimi pół wanny, ledwo co zmieściłam tam Maćka:). Bez codziennego pośpiechu zakupy, obiad, wspólne zabawy, po prostu wszystko razem i bez gonitwy. Z proponowanych do wyboru przedmiotów najbardziej zainteresował go różaniec. Nic dziwnego - w końcu Maciej jest dzieckiem wymodlonym.
          Mały bilans? Proszę bardzo.
Wspomnień dziś głowa pełna, spychałam te myśli daleko i głęboko. Nie chciałam przypominać sobie koszmarnego 10 czerwca 2010, kiedy Maciek urodził się w parę chwil, kiedy myślałam, że urodziłam martwe dziecko, kiedy leżałam na poporodówce z mamami i ich dziećmi przy piersi, kiedy pierwszy raz zobaczyłam mojego syna w inkubatorze, kiedy nasłuchałam się od lekarzy, w jak ciężkim stanie jest mój wcześniak.....Prawie udało mi się to osiągnąć.
A dziś? Żaden lekarz się go nie czepia, nawet nasza pani nueurolog, całe dnie rozmawia, dużo się śmieje, kręci się, wierci, kula na brzuszek i z powrotem, ostatnio zaczął podnosić pupę jak do raczkowania, podparty swoimi rączkami potrafi dłuższą chwilę usiedzieć sam, jest bardzo aktywny i żywotny, rehabilitant go chwali, powoli i opornie, ale robi postępy i idzie do przodu. Czego chcieć więcej...? ;)
                            

wtorek, 31 maja 2011

Mame

        Dzień przed dniem matki od mojego syna usłyszałam " mame". Załóżmy, że być może Maciuś miał na mysli  "mama" :).  A jeśli nie, to i tak dostałam piękny prezent w postaci Maćka turlającego się, w zasadzie to na razie więcej od niego nie wymagam:).
Od zeszłego czwartku nawrót kataru i duszącego kaszlu, obecnie wymioty męczą nas już 2x dziennie. Pięknie.
       Z lepszych informacji to byliśmy dziś u pani neurolog. Zbadała go bardzo dokładnie, opukała młoteczkiem, pozginała co się tylko dało, porobili razem kilka fikołków. No i wg najlepszej w Wielkopolsce dziecięcej pani neurolog, jeśli będzie się tak rozwijał jak rozwija, to będzie dobrze. Dostaliśmy skierowanie na rezonans głowy, jest to jakby kolejny stopień badania główki po zeszłorocznych krwawieniach. Poprosilam też o poradę w sprawie tych wymiotów, wg pani doktor może to być refluks spowodowany pulmicortem, poleciła mi wizytą u gastroenterologa (to taki lekarz od małych brzuszków). I tu przestaje być śmiesznie - w jednej poradni nie ma juz numerków na ten rok, w drugiej dopiero na październik. Na NFZ nikt więcej w Poznaniu nie przyjmuje, więc chcemy czy nie chcemy pójdziemy prywatnie.
       Do nowości podać mogę dwie sprawy: 1) Maciek gardzi soczkami z marchewek, jabłuszek, itp. Obecnie pije tylko truskawkowy kompocik :), 2) potrafi zasypiać, przebywając w tylko swoim towarzystwie. Wystarczy, że położę go do łóżeczka, possie sobie chwilę róg kołderki, i już :).
I potrafi klęczeć z podparciem :) (na foto kolanka troszkę nam się rozjechały, ale to przypadek).

piątek, 20 maja 2011

Nareszcie:)

        Mija właśnie tydzień, w którym a) rozpoczęliśmy wirówki (hydromasaż lub jak kto woli, jaccuzi dla niemowląt) b) moje dziecko zaczęło się turlać na brzuszek.
        Pierwsza wirówka odbyła się w poniedziałek - ogólnie bardzo fajna sprawa, duża wanna z wodą pełną ogromnych bąbelków, tyle że produkcja tychże bąbelków wydaje niestety przykry hałas. Maćkowi woda podobała się bardzo, hałas zdecydowanie mniej. Ten pierwszy hydromasaż to było jedno z najtrudniejszych 15 minut w naszym zyciu - Maciek cały czas mówił YYYYYYY, ja musiałam mocno się schylać, aby go w tej wannie masować. Kręgosłup zastrajkował. Ale nic to. Kolejne zajęcia przeszły spokojniej, nawet już zaczyna się przy tym rozluźniać (i właśnie o to w tym chodzi).
       Druga sprawa to przewroty. Już jakiś tydzien temu, jak leżał sobie na kocu na trawie, zafascynowała ona go tak bardzo, że aby ją chwycić, prawie się na ten brzuszek przekulał. Ale jak to Maciuś - prawie robi wielką różnicę i nic z tego nie wyszło. W poniedziałek  pod wieczór (po swoim pierwszym hydromasażu spał prawie calutki dzień) znów prawie się przekulał, ale kiedy usłyszał mój zachyt i nadzieję, cofnął się i zakończył próbę. We wtorek i środę kolejne próby, aby w czwartek pierwszy raz, niezdarnie i nieporadnie ale zupełnie samodzielnie znaleźć się na brzuszku. Za to w piątek, na wizycie u rehabilitantki z Polnej, na prośbę pani Beaty przekulał się z taką swobodą, jakby robił to od zawsze. Maciek dostał parę pochwał, ja za to dostałam zestaw ćwiczeń uczących go pełzania. Aha - pani Beata powiedziała, że Maciej na pewno będzie chodził i biegał, tyle że w swoim czasie.
     Piątek to też spotkanie z logopedką. Literatura mówi, że z dzieckiem powinno się rozmawiać w języku ludzi dorosłych. Okazuje się, że wcale nie. Kiedy dziecko podejmuje rozmowę, trzeba mówić w jego języku, powtarzać głośno głoski i sylaby, które ono wypowiada, prowadzić z nim dialog. Językiem dorosłych mówić i pokazywać proste czynności  - myję ręce, jem obiad, zmieniam pieluszkę. Na przyszły tydzien umówiłyśmy się na spotkanie, na którym nauczymy Maćka porządnie jeść - przez jego zapalenie oskrzeli, kaszel, katar, wymioty i inne atrakcje odmówił jedzenia smoczkiem. Z jednej strony to podobno bardzo dobrze, świadczy o pewnej dojrzałości, z drugiej jest to dla mnie uciążliwe - na karmieniu niejadka spędzam dziennie parę godzin, karmienie to polega na wpychaniu mu do buźki łyżeczki z kaszą lub obiadem. Zdrowie już mu prawie na 100% dopisuje, więc może i apetyt wreszcie powóci :).

czwartek, 5 maja 2011

Zaraza nie odpuszcza

      Maćkowe zapalenie oskrzeli miało się już ku końcowi. Katar odszedł, kaszel odpuścił, oddech był równy i spokojny. We wtorek tuż po świętach pojechaliśmy kontrolnie do chirurga, do poradni przy Szpitalnej. Od strony lekarskiej - wszystko super. Pięknie zabliźnione cięcia, brak opuchlizny, następna i ostatnia już kontrola za trzy miesiące. W drodze powrotnej malutki wrzeszczał, jakbym wyrywała mu paznokcie....ugotowałam go :(. Nie przewidziałam, że prognozowane 20 stopni ugrzeje powietrze do 26, a w samochodzie zrobi mi saunę. Maciek pływał we własnym sosie. Co się dało, to mu zdjęłam, żeby też nie przegiąć w drugą stronę.
Okazuje się, że już niepotrzebnie - w środę 27 kwietnia obudził się z katarem.
       Byliśmy u naszej pani neurolog, obejrzała wynik usg głowy, powiedziała że nie ma śladu po krwawieniach w główce. Ale ponieważ Maciek wciąż nie wykazuje chęci kulania się na brzuszek, potrafi tylko na plecy, dostaliśmy termin ekstra wizyty na 31 maja (teraz zapisują już na grudzień) . Wtedy to pani doktor zadecyduje, czy idziemy na rezonans, ponieważ prawdopodobnie ma zaburzoną motorykę.
      Czwartek to już miks kaszlu i kataru, do tego doszły wymioty - tego jeszcze z młodym nigdy nie przerabaiałam. Cudnie. Pojechalismy do pediatry, wieści średnio fajne - znów świsty w oskrzelach, mały zawalony jest wydzieliną, która powoduje te wymioty. Do obowiązujących inhalacji doszła nam jeszcze jedna, co by mi się w domu nie nudziło.
       Kolejne dni to już tylko wymioty (niestety potężne), inhalacje, oklepywanie, wyciąganie kataru, kompletny brak apetytu i wmuszanie mu jedzenia i picia. Kontrolna wizyta pokazała, że w gardle ma wydzielonowe sopelki (brrrr), a do tego brzuszek pełen jest tych sopelków, dlatego nie chce jeść. A ja już posądzałam biedny pulmicort (silny lek do inhalacji, co do którego zdania lekarzy są bardzo podzielone)  o tak niecne skutki uboczne....:).
       Ale dzisiejsza wizyta wreszcie wykazała poprawę - świsty się skończyły, wymiotki też, z apetytem nawet też nie najgorzej.

piątek, 15 kwietnia 2011

Co za tydzień...

        Mija właśnie tydzień pełen wrażeń, w 2/3 raczej średnio fajnych.

Ta fajniejsza 1/3 to zdjęcie szwów. W poniedziałek pod gabinetem chirurga wyczekaliśmy się z 1,5 h, a jakże, na korytarzu pełnym innym maluszków, również takich okaszlanych i usmarkanych. W środku spędziliśmy jakieś 3 minuty, samo zdjęcie szwów trwało może 4 sekundy, raz dwa pociągnięcie pęsetą i po bólu, Maciuś nawet tego specjalnie nie zauważył. Za zgodą chirurga wieczorem urządziliśmy mu pierwszą od operacji kąpiel, po której malutki spał jak anioł calutką noc. Nawet ten uparty mały brzuszek nie piszczał z głodu :).
Wtorek - i tu pojawia się problem. W nocy na środę obudziły mnie dziwne dźwięki, malutki miał bardzo wyraźny kłopot  z oddechem. Brzmiało to jakby w gardle utknął mu katar, z którym nie umiał sobie poradzić. Szybkie oklepywanie plecków, inhalacja z soli fizjologicznej i ani śladu poprawy.  Pojechaliśmy do szpitala (po drodze oczywiście pomoc doraźna, żeby zdobyć skierowanie). Zrobiliśmy rtg płuc, morfologię, skonsultowała nas pani laryngolog, diagnoza: zapalenie krtani. Zastrzyk w pupę, antybiotyk, lista leków i do domu...Chyba obudziliśmy dyżurującą panią doktor, ponieważ była bardzo nieszczęśliwa i oszczędna w tłumaczeniu mi zaleceń, kazała zgłosić się do lekarza rodzinnego. Dodała, że to cud, że Maciuś jeszcze nigdy nie miał zapalenia płuc, że nie wymagał żadnych wziewnych leków sterydowych, jak podobno wymaga 99% dzieci z dysplazją. Tę wypowiedź kazałam tej przykrej pani jak najszybciej odpukać w stół....;). 
W czwartek spotkaliśmy się z pediatrą, która już słysząc z poczekalni Maćka kaszel,  powiedziała że nie jest dobrze. Badanie potwierdziło jej podejrzenia - zapalenie oskrzeli. Podobno jest to naturalne i oczywiste następstwo zapalenia krtani.  Dostaliśmy bardzo długa listę leków i zaleceń, najważniejsze są teraz inhalacje i oklepywanie tych malutkich oskrzeli, żeby nie przyplatało się coś dużo gorszego....
Mam tylko nadzieję, że na ten tydzień wyczerpałam już normę stresu.

Malutki plus – drgnęła wreszcie waga. Obecnie moje dziecko waży 6500 ( i to o wielkim głodzie), mierzy 66 cm. Czyli jego jadłowstręt to jednak ta przepuklina – przed operacja wmuszałam mu 60 ml, obecnie zjada 160-180 i czasem się kłóci, że mu mało. Dobowe spożycie zwiększył o jakieś 300 ml (dla niego to bardzo dużo).
Aha – i ćwiczę swój głos. Regularnie. 4x dziennie przez dobre 15 minut muszę śpiewać, żeby Maciek wysiedział przy inhalatorze….:).

środa, 6 kwietnia 2011

I po przepuklinie :)

      
Ufffff.....udało się. W ubiegłą środę, 30 marca, zgodnie z terminem wyznaczonym przez naszego chirurga, grzecznie stawiliśmy się w izbie przyjęć szpitala przy ulicy Szpitalnej. Sprawnie nas przyjęto, ulokowano, pobrano krew (wg pielęgniarki, która ją pobierała, Maciuś ma zmasakrowane żyły na dłoniach), nawet na wizytę u anestezjologa długo nie czekaliśmy. Problemowa była tylko pani dietetyk - osoba kompletnie niekomunikatywna, ewidentnie nieszczęśliwa z powodu wykonywanej pracy. Wypisałam wniosek urlopowy, i szybciutko do domu, na przepustkę. W czwartek chwilę po 7.  rano już byliśmy z powrotem na oddziale. Maciuś dostał głupiego jasia, pomarudził troszkę i usnął. O 8.06 wjeżdżał już na salę operacyjną. Przez półtorej godziny chodziłam po korytarzu, w tę i z powrotem (dokładnie tak, jak pokazują na filmach), umierając z niepokoju - wczoraj pani anestezjolog powiedziała, że całość trwa pół godziny do godziny. W końcu wyszedł chirurg, powiedział, że wszystko w porządku, i że mały już się wybudza. Wreszcie wyjechał i mój Maciuś, był w jakimś półśnie, marudził nieprzeciętnie. Dostał kroplówkę nawadniającą, do późnego popołudnia na zmianę spał i marudził. Ładnie wypił herbatkę, później mleko, obyło się bez kłopotów. Noc przespał ładnie, tyle że co trzy godziny wołał jeść, jak nigdy w swoim życiu, czym zmuszał moje obite od leżenia na podłodze kości do zebrania się do kupy i zorganizowania kaszki.
      Ogólnie rzecz biorąc, nie było najgorzej. Jeśli powiem, że mi się tam podobało, to pewnie jakaś cegła spadnie mi zaraz na głowę, ale dało się przeżyć. Dziecko miało wszystko, co powinno, nawet dosyć miły personel (poza panią dietetyk), kłopot był tylko z rodzicami. Przy dziecku mógł być tylko jeden opiekun, trzeba było walczyć o krzesło, tzn. najpierw je sobie wyszukać gdzieś na całym oddziale, a potem pilnować jak oka w głowie, nie można było jeść i pić (wiadomo, dorosły nie potrzebuje ani jeść, ani pić), toaleta przypomina tą z pociągów PKP. Oczywiście dorosły spać i myć się również nie potrzebuje. Tyle chociaż dobrego, że w nocy obsługa przymyka oczy na mamy drzemiące na podłodze.
       W piątek dostaliśmy wypis, zalecenie od chirurga, i już nas tam nie było. Ja doszłam jako tako do siebie dopiero w niedzielę, Maciek we wtorek. Od dnia powrotu ze szpitala, jak go położyłam, to tak leżał, machał tylko nieśmiało rączkami. We wtorek już wstąpił w niego ten sam diabełek, co zawsze, no i dziś już jestem spokojniejsza:).
dzień "przed"


tuż "po"


piątek, 25 marca 2011

Jeszcze tylko lanie i już wakacje

     Zgodnie z myślą przewodnią zawartą w tytule chciałam napisać, że jeszcze tylko przepuklina w przyszlym tygodniu i może trochę odetchnę (przynajmmiej na chwilę:).
      Najważniejsza sprawa - nie ma śladu próchnicy. Maciek był konsultowany przez stomatologa dziecięcego, jego diagnozę potwierdziła poproszona o konsultację pani profesor. Zęby są zdrowe i nic się z nimi nie dzieje. A ich kolor - nie śnieżnobiały jak u każdego porządnego niemowlęcia, tylko powiedzmy kremowy - wynika z tego, że z powodu skróconego pobytu w moim brzuchu szkliwo nie zdążyło odpowiednio zgrubieć i jest po prostu cieńsze, przez co prześwituje wszystko, co znajduje się w środku zęba. Takie ząbki mogą być bardziej wrażliwe, i tyle.
A pani profesor tak bardzo spodobał się Maciej, że mi go porwała i nie chciała oddać :).

     Druga sprawa - Maciej rozebrany do rosołu czuł się jak w siódmym niebie i fikał sobie z brzucha na plecy. Pomijam fakt, że porządne niemowlęta zaczynają od fikołków w pleców na brzuszek... :).

czwartek, 24 marca 2011

Spotkanie klubu mam

We wtorek miałyśmy ostatnie szczepienie synagisem. Prawdopodobnie Maciej jest jedynym rocznikiem w Poznaniu, któremu udało się otrzymać pełne 5 dawek synagisu - szpital zrezygnowal już ze szczepień w przyszłym sezonie. Koszt dzieiejszych dawek dla 5 dzieci wyniósl 27 tysięcy. Ale ja nie o tym chcialam :).
Pierwszy raz od lata ubiegłego roku udało nam się wszystkim spotkać razem - była oczywiście Patrycja z Igunią, była Anita z Zulcią i Magda z Leosiem, była nawet mama Antosia. Maciej waży 6240, jest największym klopsem spośród naszych dzieci, jest też największym leniuchem - w dalszym ciągu nie chce się przewracać na brzuszek. Podczas badania przed podaniem leku pani ordynator wypatrzyła u młodego próchnicę...:(. Ma już 3 i pół zęba,  i na samym swoim starcie są już są chore i wymagają lakowania...pięknie. Ale jak powiedziała pani odrynator, wcześniaki = próchnica -  po wszystkich lekach, antybiotykach, tlenoterapii, ogólnie skrajnym wcześniactwie nie było możliwości, żeby jej nie było.
      Środa to spotkanie z genetykiem - pani doktor, która nas prowadzi, wyjechała na konferencję do Warszawy, w zastępstwie przyjął nas inny lekarz, wg mojej opinii jest to mistrz mówienia o niczym. Najważniejsze badanie genetyczne wykluczyło choroby genetyczne, nie wiem jednak co dalej, gdyż pan doktor nie był przygotowany do rozmowy - mam czekać na telefon od pani doktor.
      Nasz rehabilitant zaproponował dzisiaj, aby pacjenta rozebrać całkiem do rosołu i wtedy patrzeć, czy będzie się bardziej aktywizował...Zobaczymy jutro :).

środa, 16 marca 2011

Ekscytujące monologi

      Od jakiegoś tygodnia Maciuś nie rozmawia tylko wtedy, kiedy je i śpi. W pozostalym czasie mały buziak się nie zamyka. Przykładowy monolog poniżej.